Nasze ulubione książki

poniedziałek, 30 maja 2011

Biedronki do liczenia

Jestem z tej edukacyjnej zabawki bardzo, bardzo dumna - jest wspaniała, a zrobiłyśmy ją z Mają same i miałyśmy przy tym dużo satysfakcji. Zaczęło się od tego, że przeglądałyśmy naszą książkę Magiczne kołeczka o kołowym origami, bo miałyśmy ochotę coś sobie poskładać. Jest to technika, w której się lubuję :) Jest bardzo prosta, nawet dla 3 latków, a jednocześnie niezwykle atrakcyjna i bardzo łatwo zrobić przepiękny obrazek. Gorąco polecamy i inne podobne książki.


Znalazłyśmy tam biedronki i już myślałam, że po prostu wykleimy taką na kartce, jako obraz, ale wpadłam na doskonały pomysł. Naszykowałam koła, na skrzydełka przecięłam je na pół i przystąpiłyśmy do pracy. Pokazałam Mai jak naklejać i świetnie radziła sobie sama z konstruowaniem kolejnych biedronek. Potem jej zadaniem było odliczanie, wybieranie i naklejanie kolorowych kropek. Ot i cała tajemnica! :) Każda nasza biedronka ma inną ilość kropek - kolejno 1, 2, 3, 4 i 5. Bo to są matematyczne biedronki :)) Na końcu trafiły do laminarki, żeby się nie gniotły i dokleiłam im plastikowe oczka. Są prześliczne i takie mądre :)



Takie biedronki mają niezliczoną ilość zastosowań. Przede wszystkim świetnie wpasowują się w ideę przygotowywania dziecka do nauki matematyki według metod Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej, matematycznej królowej w pedagogice.

Można po prostu liczyć z dzieckiem kropki, potem je dodawać i odejmować. Można je dopasowywać do odpowiedniej ilości koralików na liczydle, albo do wszystkich możliwych liczmanów - kasztanów, fasolek, patyczków, kamyków, pszczółek... można przenosić ilość kropek na liczenie na paluszkach, układać biedronki od najmniejszej liczby kropek do największej i odwrotnie. Ojjj! można się bawić bez końca... :)



Biedronki są też bardzo atrakcyjne dlatego, że dziecko może je zrobić prawie całkiem samo, z małą pomocą rodzica, a jak już są gotowe wyglądają naprawdę imponująco. Maja była z nich bardzo dumna, poza tym dużo atrakcyjniej jest liczyć na biedronkach niż na zwykłych cyfrach, prawda? Przed nami jeszcze kolejna piątka, aż do pełnej dziesiątki. Zatem, zachęcamy - liczcie, liczcie, liczcie z dziećmi - to jest naprawdę super zabawa!

Palcem po mapie

Wybieramy się w piątek w nasze rodzinne strony na ślub przyjaciela. Maja od dawna dopytywała się, kiedy pojedziemy do Dziadka i w końcu się doczeka. Mamy tam spory kawałek drogi, więc nie jeździmy niestety zbyt często, szkoda :( W każdym razie postanowiłam wykorzystać tę okazję i pokazać Mai na prawdziwej mapie, gdzie pojedziemy i jaka daleka to będzie droga.




Wydrukowałam kilka zdjęć i zaznaczyłyśmy na mapie, miasta w których ostatnio byliśmy, gdzie mieszkają nasi najbliżsi - dopasowałyśmy zdjęcia Babci i Dziadka, hotel, w którym byłyśmy z Tatą w Warszawie w pracy, nasz wiosenny pobyt w domu z ogrodem i oczywiście nasze miasto. Przy okazji przypomniałyśmy sobie nazwy wszystkich tych miast i nauczyłyśmy się je odszukiwać na mapie. Potem dopasowałyśmy do nich jeszcze napisy z nazwami ( ostatnio jestem na ich punkcie sfiksowana i już powoli zaczęłam oklejać całe mieszkanie napisami, ale o tym poźniej :). A na koniec palcem po mapie przejechaliśmy drogę, którą w piątek będziemy jechać i inne, które niedawno pokonaliśmy. Maja jeździła potem autkami po drogach od miasta do miasta, bardzo to było fajne :) Była też bardzo zainteresowana samą mapą, pytała o poszczególne miasta, wyszukiwała kolejne, no i oczywiście rozmarzyła się, kiedy znalazłyśmy morze :) ehhh, już byśmy poskakały przez fale! Ależ się już chce nad morze...



Przyczepimy teraz mapę na ścianie i będziemy zaznaczać kolejne miasta, które odwiedzimy, może zmobilizuje nas to, żeby częściej jeździć na wycieczki? :)

Moja mała krakowianka :)



Byliśmy w sobotę na koncercie Zespołu Tańca Ludowego AWF Poznań, w którym tańczy wujo Mai - Radek, brat Taty :) Było cuuuudownie! Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, tancerze byli zatem bardzo blisko, obawiałam się jak Maja zareaguje, bo było dosyć głośno, ale niepotrzebnie się martwiłam - była zachwycona!!!

Były prawdziwe instrumenty, wieeelki kontrabas i skrzypce i wiele innych i świetne ludowe piosenki, dziewczyny miały prześliczne, tęczowe stroje, długachne warkocze i spódnice które wspaniale wirowały w powietrzu wszystkimi kolorami,  taniec był bardzo radosny i było widać, że samym tancerzom sprawia ogromną przyjemność,  i do tego jeszcze występował Wujo Radek - jak mogło się nie podobać? :) Maja siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha i taaaka wpatrzona, klaskała i podśpiewywała, było naprawdę cudownie! Kiedy tylko będzie okazja na pewno znów pójdziemy na taki występ, bo nawet nie zdawałam sobie sprawy, że dla dziecka będzie to tak wielka atrakcja, a i dla mnie samej było to wyjątkowe  i przepiękne przeżycie. Wspaniale jest móc czerpać tyle radości z naszej rodzimej tradycji, sama się sobie dziwię, że wcześniej jakoś o tym nie myślałam. Takie tańce ludowe to spotkanie najprawdziwszym, rdzennym, polskim folklorem, a przecież to właśnie u jego podstaw leży cała współczesna twórczość dla dzieci, pewnie dlatego ten przekaz jest dla nich tak zrozumiały i fascynujący. Cóż, serdecznie polecamy!


Zdjęcia pochodzą ze strony zespołu www.ztl.awf.poznan.pl, zapożyczone za zgodą Wuja Radka :)

niedziela, 29 maja 2011

Co na śniadanko?

Zapraszamy do naszego domu na niedzielne śniadanko! Będzie barrrdzo smakowicie, mam nadzieję, że macie głodne brzuszki :) Będą świeżutkie nowalijki - pomidorki i ogórki, chrupiący chlebek z  żółtym serem i szynką, i oczywiście jajka sadzone, mmmm, pycha! A na deserek herbatka i lukrowane ciasteczka ze słodką posypką, mniam! Zapraszamy do stołu! :)




Smacznie wygląda, prawda?

Nasze śniadanko powstało wczoraj całkiem spontanicznie z kawałków kolorowego filcu posklejanych 'magicznym klejem' i wypchanych kawałkami waty. Warzywka może nie są idealne, ale świetnie spełniają swoją rolę. Mai spodobały się baaardzo, bardzo, w końcu to jej ulubiony zestaw kanapkowy :) a teraz wszystkie pluszowe kotki i misie będą mogły spałaszować sobie ze smakiem te pychoty :)



Dziękujemy za udział w sesji zdjęciowej Pani Rzeżuszce, którą Maja samodzielnie zasadziła i wyhodowała :)
Nasze smakołyki tak bardzo nam się podobają, że na pewno nie poprzestaniemy na zestawie śniadaniowym, pora pomyśleć o obiadku :)

sobota, 28 maja 2011

Dostałam medal :)

Uwielbiam Dzień Matki! To wciąż takie niesamowite, że już czwarty raz jest to także mój dzień, a nie tylko mojej Mamy :) Cudownie jest być Mamą, Mamusią, Matką - to najcudowniejsze w calutkim życiu. Od mojej Córeczki dostałam medal dla najlepszej mamy, który potajemnie zrobiła z Tatą :) medal się otwiera, a w środku jest nasze zdjęcie, jestem z niego bardzo dumna! A z przedszkola Maja przyniosła laurkę z filcowym kwiatkiem, składam wszystkie takie dzieła do specjalnego kartonika na wieczną pamiątkę :)




Dla mnie to jednak wciąż przede wszystkim dzień mojej Mamy, która jest tak daleko ode mnie! Moja Najkochańsza Mamusiu! Jeśli czasem tu zaglądasz, to teraz jeszcze raz życzę Ci słonka, radości i ciepła, kocham Cię najmocniej na świecie i DZIĘKUJĘ za wszystko, co dla mnie zrobiłaś! :***

środa, 25 maja 2011

Krwinki

Krwinki - uwielbiam to słowo, jest takie hmmm 'okrągłe i sympatyczne', krwinki, krwinki, krwinki - mogłabym to w kółko powtarzać :) Postanowiłam wykorzystać to, że Maja jest troszkę chora, żeby w końcu wyjaśnić jej jak to się dzieje. Wczoraj miałyśmy zatem krwinkowy dzień :)

Na początek Maja ułożyła w kolejności historyjki obrazkowe o chorowaniu i porozmawiałyśmy sobie o tym, co bada pani Doktor. Gdzie jest serduszko, a gdzie płuca i, że w całym ciałku każdego z nas jest mnóstwo małych tuneli - czyli żył, przez które płynie sobie czerwona krew, którą pompuje nasze serce.


Potem przyszła pora na moje ulubione krwinki :) Opowiedziałam Mai o maluteńkich krwinkach, które mieszkają w naszej krwi, o tym, że są czerwone, białe i płytki i każda ma inne zadanie. Posypały się pytania :) 'A jak wyglądają krwinki?' 'A co jedzą krwinki?' 'Czy są niebieskie krwinki?'. Byłam na to przygotowana i pokazałam Mai wydrukowane zdjęcia krwinkowe i opowiedziałam, jakie mają role. Trudno było Mai pogodzić się z tym, że nie ma krwinek niebieskich :) więc umówiłyśmy się, że bąbelki powietrza, które noszą krwinki czerwone są niebieskie :) Z płytkami poszło łatwo, bo akurat Puma zadrapała Maję na ręce i mogłyśmy uważnie przyjrzeć się, jak się goi. A przy krwinkach białych przyszła w końcu pora na zarazki, Maja bardzo lubi oglądać ich zdjęcia - trzeba przyznać, że wyglądają naprawdę imponująco :)



Porozmawiałyśmy o tym, jak białe krwinki rozprawiają się z zarazkami, zjadają je i przeganiają w nieznane, a potem, żeby to zobrazować obejrzałyśmy fragment mojej ulubionej bajki z dzieciństwa "Było sobie życie". Tam jest to wszystko tak wspaniale pokazane ehhh!

Przyszła pora na praktykę. Wydrukowałam ciało dziewczynki, a Maja utoczyła jej z plasteliny żyły, serce i płuca i przykleiła je na rysunku.


A potem nastąpiła infekcja :) Fantastyczny pomysł na jej zobrazowanie znalazłam tu. Serdeczne dzięki! Ciało naszej dziewczynki zaatakowały paskudne zarazki - ziarna kolendry, a Maja za pomocą białych krwinek - plastelinowych kulek - musiała je wszystkie wyzbierać, plastelina bardzo fajnie je 'zjadała'. I tak białe krwinki poradziły sobie z brzydką infekcją i dziewczynka jest znów zdrowa :)


Potem narysowałam dziewczynce skaleczenie na kolanku, a Mai zadaniem było dokładnie wykleić je małymi plastelinowymi płytkami krwi. Na tym nie koniec :)

Przyszedł czas na nasze własne krwinki. Najpierw ulepiłam krwinkę czerwoną, a Maja wypełniła ją bąbelkami powietrza - krwinka powędrowała sobie po Mai rączce aż do płuc :)


Potem ulepiłam krwinkę białą, silną i mocną, żeby łatwo rozprawiła się z intruzem :) Mai zadaniem było ulepienie wielkiego zarazka. Zrobiła kolczastego :) Czyż nie jest wspaniały? Na koniec nasza biała krwinka pokazała mu 'gdzie raki zimują' :) Zarazek chciał przejść, ale krwinka stanęła mu na drodze i jak go nie łupnie prosto w oko, potem w drugie juhu! i jeszcze raz! Ależ mu dała dużo kopniaków, zarazek uciekał przerażony i wrzeszczał 'aaaaa!'. Biała krwinka po raz kolejny pokazała, kto tu rządzi :)



To była naprawdę fantastyczna, naukowa zabawa! Maja świetnie wszystko zrozumiała i zapamiętała, fajnie się tak uczyć bawiąc, jak zwykle :) Gorąco polecamy wszystkim chorowitkom i nie tylko!

poniedziałek, 23 maja 2011

Siedzimy w domu

Udało się! :) Maja nie dostała antybiotyku, psikamy i łykamy wszystkie syropki i mamy nadzieję przepędzić wirusa, gdzie pieprz rośnie jak najszybciej. Nasza ulubiona pani Doktor obejrzała dokładnie, posłuchała i stwierdziła, że nie widzi oznak bakterii. A teraz muszę wyładować swoją złość. Wczoraj wieczorem, kiedy Maja tak mocno gorączkowała postanowiliśmy pojechać na tak zwaną 'pomoc doraźną' i to był największy błąd. Przyjmowała tam pani niby pediatra, która w niecałe 5 minut przyjęła 3 dziecięcych pacjentów, włącznie z nami, i każdego jak mniemam odesłała w diabły z podobną receptą. Puknęła Maję raz stetoskopem, machnęła patyczkiem przy gardle i  buch - zapisała antybiotyk na 10 dni!!!  Sama się teraz dziwię jak to było, chyba zadziałała matczyna intuicja - zawieźliśmy dziecko do domu, wyrzuciłam receptę, a dziś poszłam do prawdziwego lekarza i za jakieś 2 dni będzie po chorobie. Niepotrzebnie tam w ogóle pojechaliśmy. Po prostu nie rozumiem, jak można z pełną świadomością wybierać taki zawód, a potem traktować ludzi, ba! małe dzieci, które przychodzą po pomoc, jak worki wypchane słomą, albo gorzej...

To tyle żali i nerwów. Teraz kilka dni posiedzimy w domku, szkoda bo słonko pięknie świeci, a za oknem widać mnóstwo dzieci, ale jeszcze tylko chwila, a tu zawsze znajdzie się coś do roboty :)

Można w końcu sto razy wykluć się z kołderkowego jajka :) jedna z ulubionych zabaw mojego dziecka, choć zupełnie nie na moich falach :)


Można w końcu zrobić sobie pacynkę ze starej skarpetki, oczywiście kotka :) Nazywa się Skarpetunio :) Jest może niedoskonały, ale wzbudza u Mai bardzo ciepłe uczucia i doskonale się dziś z nami bawił, a zrobiłyśmy go dosłownie w minutkę. Może doczeka się kolegów? :)




Można w końcu zbudować farmę, sklep, stację paliwową i wieżę, na której utknął kotek i trzeba go uratować i mnóstwo innych budowli. Jutro dorobimy zoo.


Skoro nie da rady pobiec na plac zabaw do dzieci, zawsze można włączyć sobie stare dobre piosenki 'Fasolek' i pohuśtać się w domu na starej huśtawce, też może być super :)


W końcu można też wydobyć z szuflady trochę zakurzone sprzęty do zabawy ciastoliną. Już zdążyłyśmy zapomnieć, jakie to może fajne :) Jak wiele wałeczków można utoczyć i jakie zwierzaki-cudaki z tego wychodzą. Zwłaszcza kiedy Tata kupił nowiutkie, mięciutkie kolory plasteliny. Aż trudno się było od nich oderwać.


Hej! Przecież wcale nie jest tak źle siedzieć w domu :) w końcu na wszystko mamy czas, w końcu nigdzie nam się nie spieszy :) Aż miło wziąć głęboki oddech, uciekajcie wirusy - mamy zbyt wiele zabawy, by się wami przejmować! Zobaczymy, co jutro przyniesie dzień :)))

Kolczasta ryba

Maja jest chora :( wczoraj był taki moment, że bidulka miała nawet 39 stopni gorączki, dziś jedziemy do pani Doktor i obawiam się, że stanie na anginie, choć zamierzam walczyć jak lwica, żeby obyło się bez antybiotyku :( jestem załamana, bo nie myślałam, że jeszcze nam się to przytrafi, aż do jesieni :(

Podczas choroby, w chwilach dobrego samopoczucia, mamy zawsze troszkę więcej czasu na artystyczne zabawy, to jedyny plus, ale pocieszenie marne. No cóż, póki co przedstawiamy naszą kolczastą rybę, wygląda wspaniale, tak dobrze, że trafiła do ramki, a bardzo prosto ją zrobić. Jest to kolejny pomysł naszego Pana Robótki.



Najpierw narysowałam kontur ryby na białej kartce, a Maja pomalowała ją na żółto, wraz z połową kartki :) kiedy wyschło wycięłam rybę i nakleiłyśmy ją na niebieską kartkę. Przyszedł czas na kolce - moczyłyśmy prostokątny kartonik w spodeczku z farbą i umoczonym, cienkim brzegiem stemplowałyśmy kolce, białe i czerwone. To naprawdę bardzo proste, a wychodzi piękny efekt. Jak ryba wyschła, Maja dokleiła oczy, dorysowałam usta, a czarnym flamastrem kontury i już, obraz gotowy!

Sprawdziłyśmy jak wygląda prawdziwa kolczasta ryba. Okazało się, że jest to ryba fugu, która tak śmiesznie się rozdyma w chwili zagrożenia, jest  bardzo agresywna i niebezpieczna. A nasza jest całkiem sympatyczna prawda? :)

sobota, 21 maja 2011

Otwórz okienko

Muszę, muszę napisać o tej książeczce. Pamiętam ją z dzieciństwa, ehhhh :) Tak samo jak cały stos małych kwadratowych książeczek z serii Poczytaj mi mamo. Pamiętam je jakby to było wczoraj, ale niestety wszystkie przepadły :((( Nie mam pojęcia, co zrobiła z nimi moja Mama, pewnie komuś oddała, eh! Co ja bym dzisiaj ze nie dała! No wszystko, gwiazdkę z nieba!

Zatem, kiedy zobaczyłam dziś u koleżanki Otwórz okienko Heleny Behlerowej, książkę, na punkcie której mam istnego fisia, uprosiłam i pożyczyła ( dzięki Izunia :). No i mamy, poluję na nią już jakiś czas i dziś w końcu odbyło się pierwsze, uroczyste czytanie z Majeczką :) Czy jej się podobała? Też pytanie! Oczywiście, że tak. Bo ta książka jest fantastyczna.



Krasnal Michałek szuka towarzyszy do podróży statkiem do ciepłych krajów. Po kolei odwiedza różne domki, puka do okienek, a okienka w tej książeczce się otwierają. Oczywiście otwierała Maja, ekscytowała się, kto się pojawi w kolejnym okienku, najważniejszy był jak zwykle kotek :)  Wspaniale kiedy czytanie staje się literacką zabawą. Być może w dzisiejszych czasach ta opowieść to już nic nadzwyczajnego, ale jeśli przyłączy się do niej ten wielki sentyment z dzieciństwa i fakt, że mimo upływu lat nadal jest atrakcyjna, dla mnie staje się książką naprawdę wyjątkową.





Uwielbiam wspominać swoje dziecięce lata i jestem przeszczęśliwa, kiedy okazuje się, że mojej Córeczce często radość sprawia to samo, co mi kiedyś. W takich chwilach sama czuję się znów jak dziecko :)

piątek, 20 maja 2011

Grzechotki

Po gitarze naszła nas chętka na kolejne samodzielnie zrobione instrumenty i tak powstało kolejne 'coś z niczego' :) Tym razem zrobiłyśmy świetne grzechotki. Jedna z nich to nasza ulubiona rolka po papierze toaletowym oklejona serwetką w pierniczki i wypełniona soczewicą.  Pomysł z polecanej już przeze mnie książki Beaty Lipov Dzieciaki w domu się nie nudzą. Bardzo prosto ją zrobić, ale okazało się, że serwetka jednak nie za dobrze sprawdza się w tym przypadku, bo jest zbyt delikatna i w jednym miejscu soczewica zaczęła nam uciekać, bo serwetka pękła pod jej ciężarem. Zakleiłyśmy dziurkę papierem i jest ok :)



Kolejne dwie grzechotki to już nasza inwencja własna. Wykorzystałyśmy buteleczki po czekoladowym mleku, wypełniłyśmy jedną ryżem, a drugą grochem, zrobiłyśmy kolorowe zamknięcia z wycinanki i przyczepiłyśmy gumką recepturką. Na koniec Maja ozdobiła grzechotki różnymi kółeczkami, a Mama przywiązała wstążeczki.

Nasze instrumenty grzechoczą wspaniale, a do tego każda ma zupełnie inny dźwięk, razem z gitarką zgrywają się super. Polecamy do tworzenia w domu małej orkiestry :)

środa, 18 maja 2011

Gitara

Bardzo lubimy grać na instrumentach, mamy w domu pianino i czasem robimy sobie koncerciki, Maja lubi też swój flet, bębenek i cymbałki. Wciąż bardzo brakuje nam prawdziwej gitary, przy której moglibyśmy sobie rodzinnie pośpiewać. Kiedy Maja może pograć na gitarze Wuja jest zachwycona.

Póki co zrobiłyśmy sobie zabawkową gitarę z kartonika, rolki i gumek recepturek. Jest to nasz kolejny pomysł zaczerpnięty od niezastąpionej Jo. Instrument wykonuje się bardzo łatwo. Najlepsze do tego byłoby pudełko po chusteczkach higienicznych, ale akurat nie miałyśmy, więc wykorzystałyśmy pokrywkę od pudełka po bucikach. Na pudełko naciągnęłyśmy gumki, czyli struny, a w roli gryfu wystąpiła ponacinana i przyklejona rolka po papierze.



Świetna i prosta zabawka, która daje wiele radości. Maja gra na niej każdego dnia i śpiewamy wtedy jedną z naszych ulubionych piosenek:

"hej hej je hej je, nie wyrzucaj, o nie,
 z tego coś może przydać się nam i użyć znowu się da,
 nie nie nie, nie wyrzucaj tego o nie, bo przydać może się znów,
tylko coś z tego zrób! jeeee!
nie mamy nic do stracenia, bo przydać może się znów!!!"

Tak sobie myślę, że ta piosenka powinna być chyba hasłem przewodnim naszego bloga :)

wtorek, 17 maja 2011

W krainie dinozaurów

W krainie dinozaurów, czyli w Zaurolandii byliśmy na wycieczce już jakiś czas temu, ale postanowiłam ją sobie teraz tu przypomnieć, bo warto się tam wybrać właśnie teraz, kiedy jest już ładna pogoda, a jeszcze nie ma letnich tłumów. My na pewno już niedługo znów się tam wybierzemy, tym bardziej, że Maja zna już więcej dinozaurów i na pewno dużo się na tej wycieczce nauczy.




Zaurolandia to ogromny park, na terenie którego spotykamy makiety najbardziej znanych dinozaurów w ich naturalnej wielkości, oczywiście każdego można dotknąć lub dosiąść jeśli się da i zrobić sobie mnóstwo dinozaurowych zdjęć, jak my :)




Jest tam też wiele innych atrakcji - bardzo fajny plac zabaw, samochodziki do jeżdżenia, ciuchcia, a latem basen i dmuchane zjeżdżalnie. Dla nas najważniejsze były jednak same dinozaury, największe wrażenie robiła na Mai na pewno ich wielkość i wszystkie to ogromne zębiska, biegała ze swoim przyjacielem od jednego do drugiego, wciąż powtarzając "patrz, a ten jaki straszny!".


Myślę, że przed następną wizytą pouczymy się w domu troszkę o dinozaurach, a w samym parku będziemy szukać konkretnych gatunków z kartą zadań z obrazkami. Póki co, Maja nie jest zainteresowana zbieraniem figurek dinozaurów ( woli małe i duże koty), ale zobaczymy, może po kolejnej wizycie w parku dinozaurów, kilka małych gadów włączy się do naszych zabaw. A na koniec, gorąco polecamy!

Alfabet na zakrętkach

Maja bardzo lubi alfabet, interesuje się literkami od bardzo bardzo dawna i tak samo długo zna wszystkie literki po polsku i po angielsku, po prostu zabawa z literami sprawia jej dużo radości. Kiedy jedziemy gdzieś samochodem literuje napisy, które widzi za oknem i jest z siebie bardzo dumna :)

Kiedy tylko zobaczyłam ten wspaniały pomysł u Jo ( wielkie przenajwielkie dziękuję :) od razu zaczęłam zbierać nakrętki. Jakoś nigdy wcześniej o tym nie pomyślałam, a są naprawdę świetne do zabawy, we wszystkich kolorach tęczy, lekkie i niezniszczalne :) Od razu wiedziałam, że koniecznie muszę zrobić Mai taki alfabet, była to tylko kwestia czasu, żeby zebrać odpowiednią ilość naklejek. W końcu się udało, tak bardzo nie mogłam się doczekać, że każdego dnia wyjmowałam i przeliczałam wszystkie nakrętki. Literki po prostu wydrukowałam i przykleiłam mocnym klejem.



Mai bardzo się podobają, ale to było do przewidzenia :) Układa je po kolei tak jak w alfabecie, no i można z nich napisać MAJA i MAMA i TATA i PUMA, a to najważniejsze (dorobiłam powtarzające się litery), układamy je też w rządku i staramy się dopasować do nich małe litery ze scrabbli dla dzieci ( kupił je dziadek, ale to gra na wyrost, raczej dla 5 latków ). W planie mam drugie tyle nakrętek, żeby przykleić na nie obrazki rzeczy zaczynających się na te same literki, a potem będziemy dopasowywać. Jest to naprawdę wspaniała edukacyjna zabawka i do tego zupełnie za darmo.

Nasza gra planszowa

Pomysł na tą fantastyczną grę zaczerpnęłyśmy w całości ze świetnego bloga Kolorowe dzieciństwo i serdecznie za niego dziękujemy! Gra jest naprawdę wspaniała!!! Jej podstawowym atutem jest to, że wszystko w niej jest dopasowane do naszej rodziny, do tego co lubimy i potrafimy. Zasady są bardzo proste - ustawiamy pionki na starcie ( pionkami może być wszystko, co tylko chcecie i lubicie - autka, drobne figurki, kamyki - u nas są to oczywiście małe kotki ), rzucamy kostką i ruszamy naprzód po kolei po polach w trzech kolorach. Do gry dołączone są karty z zadaniami w tych samych kolorach, i jeśli staniemy na żółtym kwadraciku losujemy żółtą kartę i wykonujemy zadanie, to samo z pozostałymi kolorami.




Zadania są podzielone według kolorów:
- pomarańczowy to śpiewanie piosenek i mówienie wierszyków, które znamy ( np. zaśpiewaj 'biedroneczki są w kropeczki' )
- żółty to zadania językowe i logopedyczne (np. sycz jak wąż, powiedz alfabet po angielsku )
- czerwony to ruchowe ( te są nasze ulubione np. zatańcz szalony taniec, kręć się w kółko aż upadniesz, naśladuj hipopotama )

Oczywiście wygrywa ten, kto pierwszy dojdzie do mety wykonując po drodze wszystkie zadania. Bardzo bardzo lubimy tą grę, za to że jest 'taka nasza'. Nie dość, że same ją zrobiłyśmy, Maja sama wszystko wykleiła i razem ze mną wymyślała zadania, to jeszcze zachęca do wykonywania zadań, które są nam bliskie, które lubimy i które sprawiają nam dużo radości, a przy okazji ćwiczą i utrwalają wiedzę. Poza tym jak nam się znudzą, zawsze możemy sobie wymyślić nowe.Po prostu rewelacja! Polecamy każdemu wspólne zrobienie takiej domowej gry i świetną zabawę przy niej!

Origami z trójkąta

Do zrobienia tych bardzo prostych zwierzaczków zachęcił nas po raz kolejny znany już Pan Robótka. On zrobił je w minutkę zginając odpowiednio boki trójkątów wyciętych z papieru. Bardzo nam się spodobały, przede wszystkim dlatego, że tak łatwo je zrobić, Maja poradziła sobie bez problemu.

Wycięłam trójkąty i pokazałam jej jak zginać uszka. Potem Maja nakleiła nos i oczki, a ja dorysowałam resztę. Piesek od razu zyskał imię - nazywa się Haucio. Czy to nie urocza nazwa? Pochodzi ona od tego, że według naszej Córeczki psy hauczą :) a nie szczekają. Uwielbiam to "hauczenie", bo jest takie logiczne, takie oczywiste i całkowicie oparte na analogii. skoro koty robią 'miau' to miauczą, krowy robią 'mu', więc muczą, oczywiste zatem powinno być dla wszystkich, że piesek, który robi 'hau' hauczy, prawda? Nie wiem skąd w naszym języku to szczekanie. :)



Haucio był tak prosty do zrobienia i tak nam się spodobał, że szybko doczekał się kolegów: królika, świnki i oczywiście kotka :) wszystkie zwierzątka powstały w ten sam sposób, poprzez zginanie rogów trójkąta. Maja bawi się nimi świetnie, wszystkie bardzo boją się rajstopowego węża, bo on bardzo groźnie syczy... :)

Szałaputki

Teatr lalek to moja wielka, przenajwiększa miłość. Wszystkie lata liceum spędziłam przyklejona do teatru w moim rodzinnym mieście, robiłam tam wszystko, co tylko było możliwe, nie grałam oczywiście, ale poza ty było mnie tam wszędzie pełno. Niewiele osób wie, że zdawałam też do Akademii Teatralnej, ale się nie udało, odpadłam na samym początku przez wadę wymowy. Ale moja miłość do teatru pozostała. Pamiętam, jak będąc nastolatką marzyłam o chwili, w której kiedyś pokażę ten magiczny świat mojemu dziecku. I teraz jest to możliwe.

Maja chodzi do teatru odkąd miała półtora roku, w naszym mieście oferta teatrzyków dla najmłodszych dzieci jest bardzo bogata i z największą przyjemnością z niej korzystaliśmy. Wystarczy zajrzeć tu albo tu, a jest jeszcze mnóstwo takich miejsc. Teatr dla dzieci to dla mnie prawdziwa magia, świat, który naprawdę jest żywy. Wystarczy tylko otworzyć serce i uwierzyć, a kiedy ktoś poprosi byśmy klaskali w ręce, jeśli wierzymy we wróżki, klaszczmy jak najgłośniej potrafimy! :)

Kiedy Maja skończyła 3 latka swoje wrota otworzył przed nami Teatr Animacji. Wyjątkowy i magiczny, gruba kurtyna, aksamitne kanapy i wspaniałe, żywe opowieści, zawsze bawimy się tam wspaniale, ale nasz absolutny hit to Szałaputki. Cudowne przedstawienie, które w tej samej reżyserii poznałam bardzo dobrze 10 lat temu w moim teatrze i pokochałam, teraz tego samego doświadczyła moja Córeczka. Była po prostu zachwycona, w naszym domu ciągle słychać "jedni lubią lody, budyń lub lizaki, a ja nade wszystko uwielbiam kurczaki kurczaki kurczaki!!!". Fragment można zobaczyć tu.



Podobało nam się tak bardzo, że postanowiłyśmy zrobić własne Szałaputki i bawić się w teatrzyk w domu. Udało się! Wyszły super, teraz wieszamy koc na krzesłach i zapraszamy Tatę na prawdziwe przedstawienia :) Jest po prostu cudownie... :)




Do zrobienia kukiełek posłużyły nam znane i lubiane rolki po papierze toaletowym, bibuła, piórka, wycinanki, flamaster i wyciorek. Powstali wszyscy bohaterowie - Szałaputka, Szałaputek, Mama Kwoka, Lis i Myszka i wyglądają bardzo podobnie to tych prawdziwych :)

Zabawa w teatr daje nam wiele radości i bardzo rozwija wyobraźnię dziecka i serdecznie ją polecamy. Tak samo jak niedzielne wizyty w prawdziwym teatrze. Zatem Drogie Mamy, chcecie mieć mądre i wrażliwe dzieci, weźcie je za rączkę i biegnijcie do teatru.

A na koniec słowa mojej ukochanej piosenki Grzegorza Turanua Księżyc w misce z płyty pod tym samym tytułem.


Ta drabina to schody do nieba,
a ta miska nad schodami to księżyc.
Tamten miecz
to zwyczajny pogrzebacz,
a z garnków są hełmy rycerzy.
Lecz kto w te czary nie uwierzy?
To jest teatr, to jest teatr.
To jest teatr
A teatr jest po to,
żeby wszystko było inne niż dotąd.
Żeby iść do domu w zamyśleniu
w zachwycie.
I już zawsze odtąd księżyc w misce widzieć...

 Posłuchać można tu  . Ach! Do zobaczenia w teatrze! :)

Króliczek ze skarpetek, rajstopowy wąż

Nie potrafię szyć, przyznaję się oficjalnie :( Nie mam w domu maszyny do szycia, a zacerowanie dziurki, to chyba szczyt moich umiejętności. Szkoda, bo nie raz bardzo bardzo chciałam co nieco sama uszyć, ale jakoś nie wychodziło. Dlatego kiedy zobaczyłam te węże u Jo natychmiast postanowiłam, że zrobimy takie same, bo szycia w nich właściwie nie ma :) Cała praca to dosłownie 5 minut, wypchać starą rajstopę watą, związać, przyczepić oczy i - jak to mówi Maja - syczek, czyli syczący języczek :) i gotowe! Wyszedł super wężyk, Maja zabrała go do przedszkola i taaak nastraszyła Ciocie, hi hi! Świetna zabawa.


Ale to nie koniec tej historii. Bardzo spodobała mi się idea przerabiania starych ubranek na dziecięce zabawki, więc kiedy przeglądając książki na Amazonie znalazłam całe mnóstwo pozycji o ręcznym szyciu maskotek z rękawiczek,skarpetek, czapeczek i... itd, nie mogłam przestać o nich myśleć. Inspiracje i wskazówki znalazłam tu i tak powstała moja pierwsza  samodzielnie uszyta maskotka dla Mai - króliczek z za małych skarpetek :)


Wbrew pozorom nie było to wcale takie łatwe zadanie, jak mi się wydawało. Dziubdziałam się z nim chyba 3 godziny, prułam i zaczynałam od nowa, już myślałam, że się poddam, ale Maja nie mogła się go doczekać, a to dodawało mi skrzydeł i... udało się! Wyszedł mi taki oto mały przyjaciel, przez te uszy został królikiem i jestem z niego bardzo dumna, było warto pokaleczyć palce igłą :)

A w kolejce czekają już pacynki ze skarpetek!

Weekend w ogródku

Mieszkamy w bloku, na przyjemnym, nowym osiedlu w towarzystwie wielu młodych rodzin z dziećmi, takich samych jak my. Jednak od pewnego czasu naszym największym marzeniem jest kawałek własnego ogródka przed domem, ehhhh! Bardzo baaardzo marzę o zielonym trawniczku, na którym można rozłożyć dmuchany basen, o posiłkach jedzonych na świeżym powietrzu od wiosny do jesieni, o kwitnącej lawendzie i bratkach i aksamitkach i różach i... ehh! Tak bardzo bym chciała móc zasadzić sobie mały rządek rzodkiewki i truskawek i pielęgnować je z Mają, taki mały ogródek przed domem to dla mnie dziś prawdziwa arkadia. Cóż, póki co musimy poczekać do wakacji, które zawsze spędzamy w naszych rozrzuconych po Polsce rodzinnych ogrodach.

Na razie wybraliśmy się na jedną noc do znajomego domu, który na weekend był pusty i mogliśmy sobie do woli korzystać z jego atrakcji. A była ich tam dla nas cała moc! Biegaliśmy po trawie w skarpetkach, graliśmy w domino na kocyku, kopaliśmy piłkę, bujaliśmy się na huśtawce, grillowaliśmy a przede wszystkim... no właśnie, jaka jest największa ogródkowa atrakcja dla miastowego dziecka, hm?? Wąż ogrodowy!!! Tak!






Maja zaczęła od podlewania kwiatków i drzewek, potem podlewała też trawniki, a dalej, to już było prawdziwe szaleństwo :) Wąż zataczał piruety w powietrzu, skoki i podskoki, gonitwy, a przy tym wszystkim nieustanne girlandy wirującej wody, wszędzie wszędzie! Maja była mokra do niteczki, ale jaka szczęśliwa! Serce mi pękało z dumy, kiedy patrzyłam jaka jest już duża i jak niewiele potrzeba jej do naprawdę fantastycznej zabawy! Krótko mówiąc - Niech żyje szlauch! :)


Było cuuudownie! Bardzo odpoczęliśmy i zrelaksowaliśmy się, do tej pory czuję dotyk trawy na stopach i zapach przekwitającej magnolii. Nie pamiętam, kiedy z takim żalem i rozrzewnieniem opuszczałam cudzy kawałek trawnika :(  Póki co pozostaje mi żyć marzeniem i wierzyć, że się spełni, a takie wyjazdy powtarzać jak najczęściej. Ach i och!