Udało się! :) Maja nie dostała antybiotyku, psikamy i łykamy wszystkie syropki i mamy nadzieję przepędzić wirusa, gdzie pieprz rośnie jak najszybciej. Nasza ulubiona pani Doktor obejrzała dokładnie, posłuchała i stwierdziła, że nie widzi oznak bakterii. A teraz muszę wyładować swoją złość. Wczoraj wieczorem, kiedy Maja tak mocno gorączkowała postanowiliśmy pojechać na tak zwaną 'pomoc doraźną' i to był największy błąd. Przyjmowała tam pani niby pediatra, która w niecałe 5 minut przyjęła 3 dziecięcych pacjentów, włącznie z nami, i każdego jak mniemam odesłała w diabły z podobną receptą. Puknęła Maję raz stetoskopem, machnęła patyczkiem przy gardle i buch - zapisała antybiotyk na 10 dni!!! Sama się teraz dziwię jak to było, chyba zadziałała matczyna intuicja - zawieźliśmy dziecko do domu, wyrzuciłam receptę, a dziś poszłam do prawdziwego lekarza i za jakieś 2 dni będzie po chorobie. Niepotrzebnie tam w ogóle pojechaliśmy. Po prostu nie rozumiem, jak można z pełną świadomością wybierać taki zawód, a potem traktować ludzi, ba! małe dzieci, które przychodzą po pomoc, jak worki wypchane słomą, albo gorzej...
To tyle żali i nerwów. Teraz kilka dni posiedzimy w domku, szkoda bo słonko pięknie świeci, a za oknem widać mnóstwo dzieci, ale jeszcze tylko chwila, a tu zawsze znajdzie się coś do roboty :)
Można w końcu sto razy wykluć się z kołderkowego jajka :) jedna z ulubionych zabaw mojego dziecka, choć zupełnie nie na moich falach :)
Można w końcu zrobić sobie pacynkę ze starej skarpetki, oczywiście kotka :) Nazywa się Skarpetunio :) Jest może niedoskonały, ale wzbudza u Mai bardzo ciepłe uczucia i doskonale się dziś z nami bawił, a zrobiłyśmy go dosłownie w minutkę. Może doczeka się kolegów? :)
Można w końcu zbudować farmę, sklep, stację paliwową i wieżę, na której utknął kotek i trzeba go uratować i mnóstwo innych budowli. Jutro dorobimy zoo.
Skoro nie da rady pobiec na plac zabaw do dzieci, zawsze można włączyć sobie stare dobre piosenki 'Fasolek' i pohuśtać się w domu na starej huśtawce, też może być super :)
W końcu można też wydobyć z szuflady trochę zakurzone sprzęty do zabawy ciastoliną. Już zdążyłyśmy zapomnieć, jakie to może fajne :) Jak wiele wałeczków można utoczyć i jakie zwierzaki-cudaki z tego wychodzą. Zwłaszcza kiedy Tata kupił nowiutkie, mięciutkie kolory plasteliny. Aż trudno się było od nich oderwać.
Hej! Przecież wcale nie jest tak źle siedzieć w domu :) w końcu na wszystko mamy czas, w końcu nigdzie nam się nie spieszy :) Aż miło wziąć głęboki oddech, uciekajcie wirusy - mamy zbyt wiele zabawy, by się wami przejmować! Zobaczymy, co jutro przyniesie dzień :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz